Oto koniec tego bloga. Zapraszam na Skra▼▼ki!

czwartek, 3 kwietnia 2014

Szkoła im. Leśnego Dziadka. Dzień 1

Wędrowny Mag
Rada zesłała mnie do szkoły. Nie mojej akademii, to by było zbyt piękne. Najgorsze jest chyba to, że nie pozwolili Piki iść ze mną. Brakuje mi jej cynicznych uwag. Tutaj mieszka się w wielkim drzewie, a sypialnie uczniów ułożone są spiralnie w jednym z konarów. Właściwie "sypialnie" jest powiedziane trochę na wyrost. Moja składa się z przymałego hamaka i półki wyrzeźbionej w drewnianej ścianie. Nie jest to jednak prosta wnęka - jej obramowania są bogato zdobione scenami z tutejszej mitologii.

Leśny Dziadek, jak zdążyłem się dowiedzieć na porannym apelu, jest duchem opiekuńczym drzewa, w którym mieści się ta cudaczna szkoła. Uczniowie nie różnią się wiele od ludzi; jedynie źrenice oczu są wąskie jak u kotów. Tyle jeśli chodzi o wygląd, bo tutejsze nastolatki dorównują siłą i sprawnością krasnoludom z mojej krainy. Z ich punktu widzenia jestem cherlakiem, ale nie pomiatają mną z tego powodu. Na apelu, o którym wspominałem, zostałem przedstawiony jako uczeń z wymiany z jakiegoś północnego państewka. Rada dobrze wybrała mój tutejszy "kraj pochodzenia". Mieszkańcy tego przerażającego lasu, w którym mieści się szkoła, wyraźnie mają napięte stosunki z tym północnym państewkiem, dlatego, podejrzewam, wszyscy są tak bardzo mili i pomocni. Mam wrażenie, że nawet dyrektorka szkoły nie wie kim jestem naprawdę.

Misja wydaje się podejrzanie prosta. Mam przeczekać dzień, czyli jutro, za bardzo nie zwracając na siebie uwagi. Pojutrze mam udać wraz z moją bandą (tak tu nazywają klasy) na wycieczkę. Tam trafię do miejsca, w którym znajdę wielkie ciastko, jak dwie moje pięści. Będzie w kształcie kuli, wypełnione kremem. Ścięte na górze, jak otwarte jajko, i przykryte z powrotem odciętym fragmentem ciemnego ciasta. Podobno ma mieć silnie magiczne właściwości. Nie chcieli powiedzieć, jakie konkretnie. Przecież ja mam je tylko znaleźć i przetransportować - taka wiedza mi się nie przyda, prawda? Ech...

Od Rady dowiedziałem się tylko tego, co już wiedziałem. Mam się nie dać zabić.
- Skąd mam wziąć odpowiednie ubrania? - spytałem rosłego maga,  który przygotowywał portal.
- Iluzja - odburknął.
- Nie da się utrzymać dobrej iluzji dłużej niż kilka godzin - zasyczałem.
- To akurat tyle, żeby znaleźć coś na miejscu - mag spojrzał na mnie spode łba.
- A co z językiem? Nie jestem poliglotą - zauważyłem trzeźwo.
- Smacznego - portalista wepchnął mi do ust coś, co z wyglądu przypominało kostkę czekolady, ale smakowało jak kapusta. Zrobiło mi się niedobrze, ale wytrzymałem. - Starczy na parę dni. Jak zawalisz i będziesz musiał zostać dłużej, jakoś doślemy ci następną.
Z wysiłkiem przełknąłem kapuściano-czekoladową kostkę.
- A jak nie zdążycie, albo nie dacie rady dosłać? - jęknąłem.
- Po prostu załatw sprawę według planu i nie będziesz się miał czym martwić. Wskakuj do środka! - machnął niecierpliwie w stronę portalu.

Śmieszy mnie imię, jakim mam się tu przedstawiać: Popin. Brzmi jakby ktoś kupił sobie wiewiórkę, ubrał ją w strój błazna, a potem wpadł na pomysł jak ją nazwać. Na moje szczęście okazało się przynajmniej, że mundurki szkolne, wyglądające jak stroje driad, są tu obowiązkowe i dostałem dwa komplety na miejscu. Nie dość, że nazywam się jak wiewiórka, to teraz jeszcze wyglądam jak wiewiórka zawinięta w liście. No, może przesadziłem, przecież nie mam rudych włosów. I wystających zębów. Chociaż tyle.

Z językiem rzeczywiście nie mam problemu. To trochę dziwne, ale czuję się tak, jakbym po prostu rozmawiał w obcym dialekcie, który rozumiem. Co prawda, gdy próbuję sklecić jakieś zdanie w myślach mam pustkę, ale kiedy otwieram usta, one jakby bez mojego wkładu formują zdania w odpowiednim języku. Trochę to nieprzyjemne, jak jazda na koniu, którego jeszcze dobrze nie znasz. Ale przynajmniej działa.

Byłoby miło, gdybym dzięki temu nie miał żadnych zmartwień. Niestety jeden z chłopaków dziwnie mi się przygląda. Jakoś tak... zbyt natarczywie. Boję się, że też nie jest uczniem, tylko agentem jakiejś organizacji, której interesy są sprzeczne z interesami Wielkiej Rady. Czy to już paranoja? Dreszcze chodzą mi po plecach, kiedy tak się na mnie gapi i co jakiś czas zawija swoją przydługą, ciemną grzywkę za spiczaste ucho. Ponieważ jest za krótka, żeby umieścić ją za uchem permanentnie, zawija ją średnio trzy razy na minutę. Przez to jest tłusta i jego gest staje się jeszcze bardziej obrzydliwy.

Brrr, muszę przestać o tym myśleć i skupić się na wymyśleniu planu na jutro. Chociaż, właściwie, co ja tu mogę zaplanować? Nie widzę tego, po prostu nie widzę. Z drugiej strony jestem ciekaw czego będą chcieli mnie tutaj nauczyć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz