Oto koniec tego bloga. Zapraszam na Skra▼▼ki!

czwartek, 6 czerwca 2013

Spragnione gwiazdy. Rozdział 6

Nadniebny Pociąg
- I jak się spało?- spytał Pies. Krzątał się przy kuchni, a jego bordowy szlafrok z czarną podszewką powiewał za nim prawie królewsko.
- Bardzo… dobrze - odpowiedziałam.
Zaczęłam się zastanawiać czy kosiarz był snem. Niezręcznie było mi pytać o to wprost więc stwierdziłam, że mogę jakoś naprowadzić na ten temat Psa, w końcu on wie wszystko.
Powierciłam się chwilę na drewnianym taborecie bijąc się z myślami, a w końcu powiedziałam:
- Słyszałam, że jest w tej krainie Śmierć. Mam na myśli, że ktoś o tak wiele mówiącym nazwisku prowadzi… - nie wiedziałam jak określić taką działalność – …firmę skrytobójczą.
- To prawda, z jednym tylko szczegółem się nie zgodzę. To nie jest nazwisko.
- A co w takim razie? Pseudonim? - spytałam patrząc z ukosa na plecy Psa, który właśnie kroił chleb.
- Imię - odpowiedział.
Ponieważ nie rozumiałam dlaczego jest to tak ważne, nie powiedziałam nic. Po chwili Pies odezwał się:
- Nie wydaje ci się dziwne, że wszyscy znają imię głównego dowodzącego skrytobójców?
Usiadł naprzeciw mnie i podsunął dzbanek z półprzezroczystą żółtą cieczą.
- Spróbuj tego, naprawdę wspaniały kompot z jozewiny od pani Maruszańskiej.

Posłusznie nalałam do kubka kompot i odpowiedziałam na pytanie:
- Może nie jest to prawdziwy główny dowodzący tylko ktoś, kto jest wystawiany przez organizację do celów reprezentacyjnych…
Pies uśmiechnął się rozbawiony i powiedział:
- Dużo trudnych słów i pokrętnego myślenia, a odpowiedź jest o wiele prostsza. Po prostu ta organizacja oprócz zleceń wykonuje usługi dla ludności.
- Usługi dla ludności ?- powtórzyłam z wyrazem największego zdziwienia, a na myśl przyszedł mi obrazek, na którym kat rąbie drwa, a obok niego stoi tabliczka z napisem „usługi dla ludności”.
- Tak - Pies pokiwał głową - przecież śmierć naturalna, jak to zwykli nazywać ludzie, nie bierze się znikąd.
- I to mają być usługi?
- Wyobrażasz sobie co by się stało, gdyby nikt nie umierał? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie. Przekonał mnie.
- Ale kto w takim razie ustala kolejność zgonów?
- O to już powinnaś spytać Śmierć - mrugnął Pies
- Przecież pan wie wszystko!- zaprotestowałam dziecinie.
- To są sprawy zawodowe, a ja mimo, że jestem Wszystkowęszącym… jakby to powiedzieć… nawet ja mam swoje granice – nieco pokrętnie stwierdził Pies - ale wystarczy już tej pogawędki. Nie powinnaś ruszać w drogę?
- A…ale gdzie mam iść? – zająknęłam się. Byłam na siebie wściekła – nie udało mi się zapytać o kosiarza, a na dodatek nie wiedziałam tak podstawowej rzeczy.
- Hmm… może zacznij od znalezienia środka transportu?
- Przecież nawet nie wiem gdzie chcę się udać!- zaprotestowałam.
- Tworzysz problemy - osądził Pies - chyba nawet była taka piosenka… Coś tam zielony kamyk ściśnij w ręce, nie dbaj o bagaż, nie dbaj o bilet…
- Ależ to jest bez sensu! - naprawdę nie chciało mi się wierzyć, że to Pies, który jest taki mądry, i którego wszyscy tak szanują.
- A co tu jest z sensem?-  spytał i uśmiechnął się pod wąsem – chociaż muszę przyznać, że mogą być z tym kłopoty.

Przez chwilę nikt nic nie mówił. Nagle Psu oczy zmatowiały, a źrenice zniknęły. Zaczął węszyć i wstał od stołu. Podszedł do jednej z kuchennych szafek. Grzebał w  szufladzie, by po chwili przynieść mały, zielony papierek. Podał mi go. Był na ni widoczny napis „Szimiłi miejsce 4”. Odezwał się zachrypniętym głosem.:
- Życzę miłej podróży.
Trochę się przestraszyłam tej nagłej zmiany. Kiedy dotknęłam biletu poczułam się dziwnie senna.

Obudziłam się… właściwie nie wiedziałam do końca gdzie. Patrzyłam na bezkresną pustynię, a dokładniej na łasze piachu, na której w promieniu kilkuset metrów ktoś porozstawiał kolekcję włochatych foteli o różnych kolorach futra. Na jednym z pomarańczowych siedziałam, a właściwie leżałam.
- Witam pasażerów transportu porannego numer trzy. Proszę opuścić szimiłi - odezwał się kobiecy głos gdzieś nade mną.
- Co mam opuścić? - zapytałam w myślach samą siebie.
Nie zdążyłam nawet porządnie się zastanowić gdy nagle jakaś postać zmaterializowała się tuż nade mną, by po ułamku sekundy przygnieść mnie zupełnie. Tajemnicza osoba podskoczyła jak oparzona, piszcząc przy tym przeraźliwie i odwróciła się w moją stronę pospiesznie. Gapiłam się na nią dłuższą chwilę, po czym wydusiłam:
- Sandra?
- Niemożliwe! - pisnęła ruda - a nie mówiłam, że jeszcze się spotkamy?
- Witam pasażerów transportu porannego numer cztery. Proszę opuścić szimiłi - odezwał się znów kobiecy głos.
- Na co czekasz? - zaśmiała się Sandra - no złaź z tego szimiłi!
Posłusznie zsunęłam się z fotela, a Sandra chwyciła mnie za rękę i poprowadziła w kierunku wielkiej zaspy, którą tworzył piasek we wszystkich możliwych kolorach.
- Gdzie właściwie się wybierasz, Nake? - spytała.
- Em... tam gdzie ty? - odpowiedziałam siląc się na zalotny ton.
- Och, daj spokój – Sandra zarumieniła się i machnęła ręką - no, ale skoro nalegasz - dodała sekundę później.

Ujęła w dłoń zdobioną przez szpony (jak to możliwe, że nie zauważyłam tych kocich pazurów wcześniej?) trochę zielonego piasku i mruknęła coś pod nosem. Piasek otoczył nasz postacie leniwie, by po chwili wlecieć nam pod ubrania. Zrobiło mi się niedobrze, co musiała zauważyć Sandra, bo szepnęła uspokajająco:
- To tylko standardowe przeszukiwanie, będzie dobrze.
Żadne z nas nie spodziewało się, jak bardzo się myliła.

Kiedy piach wleciał mi do kieszeni spodni zakotłował się wściekle i wyciągnął z niej złoty talizman, który tkwił w niej jeszcze od czasów wiśniowej komnaty.
- Jesteś aresztowany – zaszumiał piach – pod zarzutem rebelianctwa. Jako, że jest to uznane rozporządzeniem Królowej numer osiem za zbrodnię pierwszego stopnia zostajesz automatycznie zesłany na wygnanie do Zimnego Nieba.

Sandra krzyknęła. Zanim zwały kolorowego piachu, które oderwały się od wielkiej zaspy, ujęły mnie w swój wściekły wir, objęła mnie mocno i nim zdążyłam ją odepchnąć, piach nas otoczył tworząc cichą, suchą komnatę jajowatego kształtu, do której przez mały otwór w „suficie” sączyło się nikłe światło.
- O bogowie, o bogowie - jęczała Sandra - nic z nas nie zostanie, to koniec!
Nie miałam pojęcia co się dzieje. Zostałam aresztowana za posiadanie talizmanu, który nawet nie należał do mnie, napięcie sięgało zenitu i jej narzekania przelały czarę. Nie panując dłużej nad sobą ryknęłam:
- A kto ci kazał, do cholery, przyklejać się do mnie?!
Sandra spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczami, które stawały się coraz bardziej wilgotne.
- Nie wiem - szepnęła - przepraszam.
Zrobiło mi się ogromnie nieprzyjemnie gdzieś w okolicach serca, burknęłam więc:
- Siebie przeproś. Nawet nie wiem gdzie nas zabierają. Nawet nie wiem CO nas zabiera!
- To tajne służby królestwa - powiedziała, a po policzku spłynęła jej łza - osobiście zajmują się tylko sprawami państwowymi, wielkiej wagi. Nie wiem co konkretnie zrobiłeś, albo chciałeś zrobić, ale to musiało być straszne - szepnęła z przekonaniem.

Straszne, powtórzyłam w myślach. Chciałam pomóc tej krainie... i to jest straszne?
- Zimne Niebo to miejsce, które zostało wymyślone przez Hodżo na osobistą prośbę Pani - kontynuowała wypowiedź Sandra – tam nie ma życia. Nic z nas nie zostanie.
W moim natłoku myśli zwróciłam uwagę na użyte przez nią słowo:
- Wymyślone? Chciałaś chyba powiedzieć zaprojektowane?
- Nie, zostało wymyślone. Tak jak my wszyscy - spojrzała na mnie przenikliwie.
- Moment, to wy wszyscy macie świadomość tego, że jesteście tworami Hodżo?
- Wy? Chyba „my”? - zdziwiła się Sandra.

Zamilkłam. Zdałam sobie nagle sprawę, że nie mogę dłużej przed nią ukrywać swojej prawdziwiej tożsamości. Postanowiłam powiedzieć jej wszystko, zatajając tylko moją płeć i imię - to chyba byłby dla niej zbyt duży szok. Słuchała mojej opowieści z otwartymi ustami. Kiedy doszłam do momentu, w którym dowiedziałam się, że mam znaleźć Sjgę Sandra uśmiechnęła się szeroko i przerwała mi:
- A ty wiesz, że ten talizman nosił na sobie pieczęć Sjgi? Dlatego nas... znaczy ciebie... aresztowano.
Spojrzałam na nią zszokowana, a ta kiwnęła tylko głową zachęcając mnie, bym kontynuowała opowieść. Kiedy skończyłam, rzekła:
- A skąd pewność, że też nie należysz do umysłu Hodżo? Może on wymyślił całą tę historię, aby się trochę rozerwać? Swoją drogą ciekawa jestem czy Pani wie, że jest częścią tej krainy, którą myśli, że stworzyła.
- Że co proszę? - jęknęłam.
- No tak - westchnęła - ona, tak jak ty, myśli, że pochodzi z jakiegoś innego wymiaru. A tak naprawdę Hodżo stworzył ją, gdyż chciał mieć przy sobie kobietę idealną, która go pokocha. Niestety jego pragnienie było tak silne, że i miłość Pani okazała się wręcz miażdżąca. To, i samoświadomość pochodzenia, którą obdarował ją Hodżo, dały jej pewną autonomię (niesamowite, prawda?), którą wykorzystała do... uwięzienia Hodżo.
- Skąd wiesz to wszystko? - szepnęłam.
- Takie rzeczy po prostu się wie - odpowiedziała ruda.

Odetchnęłam głęboko. I nagle zrozumiałam.
- On jest w śpiączce - powiedziałam, jakby w transie - on jest w śpiączce, znaczy jego ciało w realnym świecie. Nie może się obudzić...
- Możliwe, że tak sprawa wygląda - mruknęła Sandra - widzę, że ciebie też obdarował niesamowitą samoświadomością. Może nawet oddał ci kilka swoich wspomnień z realnego świata - spuściła wzrok.
- Czasami zazdroszczę wam, wybrańcom - dodała po chwili.
- Nie jestem żadnym wybrańcem - syknęłam - ja należę do realnego świata, rozumiesz?
Sandra spojrzała na mnie smutno i tylko pokiwała głową.

Nagle nasza komnata z piachu, do której zdążyłam się już przyzwyczaić, zaczęła pękać, a z powstałych w ten sposób przerw sączyło się niebieskawe światło. W końcu wylądowałyśmy na czymś, co fakturą przypominało zbitą parę wodną. Chmury? Poczułam, że w moje plecy ktoś trafił czymś ciężkim. Sapnęłam.
- Masz, możesz się poprzeglądać - zaszumiał piach i z odgłosem przypominającym śmiech dziecka rozpłynął się w powietrzu.
Obok mnie leżał błyszczący, złoty talizman. W końcu mogłam mu się przyjrzeć i na jego powierzchni zauważyłam wygrawerowany dziwaczny symbol - fragment róży wiatrów (wskazujący północ i południe) na tle półksiężyca.
- Nareszcie jesteś - usłyszałam spiżowy głos gdzieś obok.
Rozejrzałam się wokoło, ale nikogo, poza Sandrą, nie zobaczyłam. Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i wskazała chmurę pyłu przed nami, z którego wynurzył się profil smoka. Poczułam się jakby ktoś nagle wrzucił mnie do chińskiej baśni. Stworzenie wyglądało na wiekowe, a pomimo tego jego łuski lśniły jakby zostały stworzone z polerowanego jaspisu.
- Nareszcie jesteś - powtórzył smok swym głębokim głosem - przez moment bałem się, że do mnie nie dotrzesz.

Nagle dojrzałam w jego łapach gigantyczną konewkę. Przypomniała mi się dziecięca wyliczanka, którą w całości przedstawił mi Wszystkowęszący. Zerknęłam na horyzont, którego nie pokrywały już zwały kurzu. Lśniły na nim gwiazdy, od których odchodziły srebrzyste łodygi dotykające zbitych chmur, po których stąpaliśmy.
- Sjga? - szepnęłam.
- Tak, dziecko - westchnął smok - czy mógłbym... odebrać mój talizman?
- O... oczywiście – wyjąkałam i podałam mu amulet.
Smok ujął go w szpony i zgniótł na popiół. Poczułam, że gdzieś coś pękło nagle, tak jak pęka naprężona za mocno nić.

Sjga zwrócił łeb w moja stronę i rzekł:
- Teraz mogę wrócić do mojego wnuka - wiedźma nie ma już nad nim władzy.
Uśmiechnęłam się blado, a Sandra wypaliła:
- Czy ja... czy my możemy tu zostać? Razem z Nake?
Smok pokierował na nią swoje czarne jak otchłań ślepia i zapytał:
- Dziecko, czy nie mówili ci, że tu nie ma życia?
- Ale... tu jest tak pięknie - dziewczyna objęła ramieniem gwieździsty horyzont - musieli mnie okłamać.
- Nie okłamali - stwierdził dobitnie smok - tu nie ma życia. Jest tylko istnienie gwiazd, ale to nie jest życie w takim znaczeniu, jakie my mu nadajemy. Bardziej przypomina trwanie, jeśli wiesz co mam na myśli.
Sandra posmutniała, ale nie zrezygnowała ze swojego pomysłu i z rozgoryczeniem rzekła:
- Wolę trwać w bezwieczności niż wrócić do marnej roli, jaką przypadło mi grać tam na dole.

Smok spojrzał głęboko w jej szare oczy i bez słów podał konewkę, która dostosowała swoje rozmiary do nowego właściciela. Sandra ścisnęła swój prezent mocno i rozgrzewającym serce uśmiechem podziękowała Sjdze.
- Nake - odwróciła się do mnie - zostaniesz ze mną, prawda?
Jej oczy sypały iskrami szczęścia, które jawiło się jej już tak wyraźnie. Smok oszczędził mi słów, które musiałabym wypowiedzieć.
- Sandro, podejdź do najbliższej gwiazdy. Chcę, żebyś wręczyła ją Nake - poprosił łagodnie smok.
Sandra wykonała polecenie i zerwała gwiazdę, tak jak zrywa się kwiat. Nadal z jaśniejącą twarzą wręczyła mi ten cudaczny twór. Gdy go dotknęłam, gwiazda obwinęła się wokół mojego nadgarstka jak wąż.

Syknęłam, bo jej "łodyga" mnie oparzyła. We włosach poczułam wiatr, który zwiastował coś ważnego. Kilka metrów nad naszymi głowami zawisł pociąg. W niczym nie przypominał tutejszych środków transportu - jego zardzewiałe koła, odrapane szyby i graffiti pokrywające gros powierzchni ścian nadawały mu niebywałej realności. Realności w stylu mojego świata. Bo przecież nie należałam do tego, prawda?

Jedne z par drzwi rozsunęły się ze skrzypnięciem i wyleciała zza nich sznurowa drabina. Sandra przyglądała się temu widowisku z niedowierzaniem. Jej usta zaczęły drżeć, ale nie wypowiedziała ani słowa.
- To nie jest... - zaczął smok.
- …jego miejsce, wiem - dokończyła Sandra łamiącym się głosem.
Przytuliła się do mnie mocno, przycisnęła usta do moich ust, a moją dłoń do szczebla drabiny. Gdy go dotknęłam, świat zawirował - zobaczyłam jak przez mgłę przedział pociągu z oszronionymi od wewnątrz szybami - a potem wszystko zgasło. Obolała, wstałam z podłogi mojej łazienki. Poczułam rwący ból w skroni - lustro nie oszczędziło mi wyjaśnienia. Wielki, siny guz. Musiałam pośliznąć się na kafelkach i tym oto sposobem uroiłam sobie całą tę historię. Ale zaraz, moment, co na moim nadgarstku robi to dziwne oparzenie...

Koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz