Oto koniec tego bloga. Zapraszam na Skra▼▼ki!

czwartek, 11 lipca 2013

Dom Wielkiej Rady. Dzień 2

Wędrowny Mag
Obudził mnie niewyraźny szum, dochodzący z pomarszczonych ścian Domu. Strzygłem uszami, ale jedyne co przychodziło mi na myśl, to "miałeś rację, zaraz jakieś paskudztwo wylezie zza tych bordowych fałd". Zerwałem się na równe nogi i zacząłem w pośpiechu ubierać, zaczynając od spodni. Właśnie wciągałem na siebie koszulę, gdy bez pukania weszła Kamilla. Spojrzałem na nią zaskoczony, z koszulą jeszcze na wysokości twarzy. Jej złote włosy upięte były w ciasny kok. Zachichotała.

- Kazeran, masz bardzo ładny... kolor skóry - powiedziała.
Spłonąłem rumieńcem i chcąc czym prędzej założyć koszulę, zaplątałem się w nią.
- Spokojnie, mamy jeszcze trochę czasu - dodała elfka i ruszyła w stronę mojego łóżka. Usiadła obok śpiącej Piki i obudziła ją głaskaniem. Kotka nie zdawała się być niezadowolona z powodu obcej ręki na swoim karku.
- Co... co to za... szum? - mruknąłem, wskazując na ścianę.
- To śpiew planet - odrzekła. - Dochodzi do nas trochę zniekształcony, bo jesteśmy zawieszeni pomiędzy przestrzeniami różnych kosmosów.
- No tak - burknąłem, próbując zrobić mądrą minę.

Po śniadaniu zostałem zaproszony do biura Kamilli, która zresztą nie opuszczała mnie na krok. Kiedy szedłem do toalety, czekała przed jej wejściem. Zacząłem się zastanawiać, czy odkryła, że piszę pamiętnik i dlatego mnie tak pilnuje. Bo dlaczego miałaby na mnie nie donieść, miałem wytłumaczenie - zapewne się jej podobam. Co z tego, że mam ludzkie piętnaście lat, a ona jest już dawno za okresem elfiej nastoletniości. Przecież pochwaliła kolor mojej skóry, prawie tak blady, jak jej.

W biurze elfka gestem wskazała mi krzesło przed jej ciężkim biurkiem z dębowego drewna.
- Kaze, jeśli mogę tak do ciebie mówić... - spojrzała na mnie pytająco. Skinąłem głową. - Kaze, znalazłeś się u nas nie tylko przez wzgląd na dobre wyniki w nauce iluzji i zarządzania energią. Przecież duża grupa młodych magów radzi sobie świetnie z tymi przedmiotami.
Zmarszczyłem brwi. Trudno było mi się skupić na tym, co mówi Kamilla, bo obserwowałem zawzięcie jej wilgotne, różane usta. Otrząsnąłem się jednak - przecież to, co powie, zaważy na mojej przyszłości. Spojrzałem jej w oczy, a ona westchnęła. Coś trzasnęło i na miejscu Kamilli pojawił się gnom. Brunatna skóra, niski wzrost, szerokie ramiona, głowa prawie w nich schowana, przez krótką szyję. Wrzasnąłem.
- To chyba jedyny sposób, żebyś mnie uważnie wysłuchał - burknęła gnomica. Tylko intensywnie zielone oczy pozostały z pięknej elfki. Przełknąłem głośno ślinę, zakłopotany.
- Jak już mówiłam, nie czuj się jakoś specjalnie wyjątkowy. Każdego roku trafia do nas dwudziestu czarodziejów, którzy kształcą się na Wędrownych Magów, z czego tylko pięciu zdaje wszystkie testy - skrzeczała gnomica.
- Ale ja już zdawałem testy - zaprotestowałem.
Kamilla-gnomica zachichotała.
- Nie takie testy. Z tych, które my ci wyznaczymy, możesz dostać tylko dobrą lub złą ocenę, nie ma nic pomiędzy.
- Co to ma znaczyć? Czasami przecież coś jest tylko w połowie dobrze i...
- Dobra ocena znaczy - przeżyłeś; zła znaczy - nie przeżyłeś - przerwała mi gnomica.
Zacisnąłem zęby, aż poczułem wszystkie mięśnie w szczęce. Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Pomyślałem, że chciałbym zamienić się miejscami z Piki, która teraz zapewne przewracała się na drugi bok w komnacie 223. Gnomica, widząc moją minę, złagodniała.

- Przykro mi Kaze, ale nie ma innego sposobu na sprawdzenie, czy sobie poradzisz, jak po prostu wysyłając cię na pomniejszą misję - powiedziała łagodnie, przymykając wyłupiaste ślepia. - Ale nie martw się, pierwsza misja zawsze jest łatwa.
- Czy... poznam powód dla którego jestem jednym z tych dwudziestu? - spytałem sucho.
- Masz w sobie płomień, który być może uda ci się rozdmuchać. Ja będę trzymać kciuki. 
Gnomica podniosła się zza biurka i podeszła do drzwi, otwierając je. Gestem zawołała mnie do siebie. Posłusznie wstałem. Zaprowadziła mnie do pokoju, który nazwałbym zbrojownią. Wszelkie rodzaje pancerzy, broni obuchowych, wybór mieczy... Kamilla, mrucząc coś do siebie, sięgnęła po jeden z krótkich mieczy. Potem podeszła do rozległej szafy i ze środka wyjęła błyszczącą, czarną pelerynę z kapturem.
- Ten miecz jest zrobiony najprzedniejszej stali, przeplatanej meteorytem - mówiła, podając mi rzeczy. - A peleryna zawsze może się przydać.
- Ten wspaniały miecz jest wyszczerbiony - skrzywiłem się.
- Musisz mu zaufać - wyszczerzyła zęby gnomica. - Jego poprzedni właściciel był Wędrownym Magiem i bardzo go sobie chwalił. Co prawda zginął, ale przecież miecz ocalał, więc zapewne była to kwestia błędu w sztuce, a nie samego narzędzia.
- Ach tak, a w takim razie jak konkretnie zginął ten mag?
- Nie wiemy - wzruszyła ramionami Kamilla, a mnie przeszedł dreszcz.

Udaliśmy się na obiad, do tej samej pustej, małej jadalni, w której jedliśmy śniadanie. Kamilla wróciła już do swojej postaci (o i le naprawdę była elfką - teraz jej urodzie przyglądałem się z dużo większym dystansem). Stół był zastawiony dla naszej dwójki. Jedliśmy w milczeniu. W pewnym momencie sztućce elfki zadzwoniły o talerz, a ona wyciągnęła dłoń i przyłożyła ją delikatnie do mojego policzka.
- Twój płomyk jest naprawdę jasny. Nie bój się - poprosiła.
Spąsowiałem, ale nie rzekłem ani słowa. Dopiero po chwili zdobyłem się, by zapytać:
- Czy ty naprawdę jesteś elfką?
- Tak. Ale chyba po dzisiejszym... incydencie... już mi nie uwierzysz - roześmiała się perliście.
Uśmiechnąłem się blado.

Wróciłem do pokoju. Tak jak się spodziewałem, przywitała mnie Piki przewalająca się z jednego boku na drugi.
- Ty chyba naprawdę lubisz tę Kamillę, co? - mruknęła.
- Nie wiem o co ci chodzi - powiedziałem wyniośle.
- Ale cię dzisiaj zrobiła w balona, co? - Piki zwęziła ślepka.
- Że... jak? - zachłysnąłem się powietrzem.
- Chyba nie myślałeś, że tak po prostu będę tu leżeć cały dzień? - ofuknęła mnie. - Jeszcze jesteś dzieckiem i trzeba cię pilnować - dodała, unosząc łebek.
- Ty mała... - zasyczałem, ale nie zdążyłem skończyć przekleństwa, bo przerwał mi tupot wielu stóp dochodzący z korytarza. W dwóch susach znalazłem się przy drzwiach i zerknąłem ciekawsko przez szparkę. Naprzeciwko mojej twarzy znajdowała się inna, o zielonkawym odcieniu skóry i gadzim wyrazie. Ołuskowane ramię rozwarło szerzej drzwi.
- Adept czy mag? - zasyczał humanoidalny jaszczur.
- Mag - odparłem bez zastanowienia, przekrzykując harmider.
- Bzdura! - ktoś ryknął w głębi korytarza. To Kamilla biegła w stronę mojego pokoju z rozwianym włosem. Była wściekła.
- Siedź tu, aż nie pozwolę ci wyjść! - krzyknęła i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.
Spróbowałem je popchnąć, ale klamka lekko mnie poparzyła. Syknąłem i zrozumiałem, że elfka nałożyła na nie zaawansowane zaklęcie. Mogłem tylko słuchać coraz to nowych, niezrozumiałych okrzyków i nerwowej bieganiny. 

Położyłem się na łóżku i aż do teraz nie mogę zmrużyć oka, chociaż hałasy już dawno umilkły. Piki bez słowa myje sobie łapki, patrząc na mnie spode łba. Nie chce mi powiedzieć dlaczego jest na mnie obrażona. Wygląda na to, że nie czeka mnie już dzisiaj ani kolacja, ani miłe słowo.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz