Oto koniec tego bloga. Zapraszam na Skra▼▼ki!

piątek, 5 lipca 2013

Wstęp do pamiętników. Początek drogi

V Era Wizgu, 4029 rok, 4. miesiąc, 8. dzień

Wędrowny Mag
Chociaż moja profesja nie sprzyja pozostawianiu śladów, postanowiłem zebrać swoje memuary w spójną opowieść. Nazywam się Kazeran Atraam i od dnia, w którym Wielka Rada postanowiła uhonorować mnie tytułem Wędrownego Maga, nie mam już ani narodowości, ani domu. Złośliwi nazywają mnie międzygwiezdnym łowcą przygód, jak z taniego filmu science-fiction. Niestety trochę tak jest - chociaż zostałem wyrwany z krainy, gdzie każdy szanujący się obywatel nosi przypasany miecz, moje podróże zawiodły mnie w najdziwniejsze zakątki Wszechświata.

Czy wiecie, że każdy świat, kiedykolwiek opisany, albo chociaż pomyślany, został powołany do istnienia? Co więcej, można te światy odwiedzać. Istnieje też Wielka Rada, którą można nazwać "Urzędem Wszechświata", ale brzmi to chyba jeszcze gorzej niż "Wielka Rada". Poza tym, szczerze mówiąc, bardziej od urzędu przypominają wywiad. W każdym razie to oni wydają międzyświatowe paszporty. Można je dostać z różnych okazji - ja, jak już wspomniałem, zostałem uhonorowany tytułem Wędrownego Maga.

Berbeciem jeszcze będąc patrzyłem na, jak mi się zdawało, wszechmocnych czarodziejów i zazdrościłem im. W moich oczach mogli zrobić wszystko. Uważałem nawet, że czarodziej dysponuje większą mocą od paladyna, bo ten drugi musi prosić o przyzwolenie na użycie magii. Później dopiero zrozumiałem, że czarodziej bazuje jedynie na swojej miernej i niedoskonałej mocy, podczas gdy paladyn, oprócz niej, jest przekaźnikiem bożej woli. Wracając jednak do mnie jako berbecia - męczyłem matkę tak długo, aż zezwoliła mi na udanie się na testy w akademii magii. I tam też, ku zdziwieniu całej mojej rodziny, a także i moim, zdałem je pozytywnie i zostałem przyjęty. Zgodnie ze szkolnym kodeksem, miałem zapuszczać włosy i brodę, ale udało mi się tylko to pierwsze. Srebrzyste, lekko kręcące się kudły dyndały mi teraz w okolicach kolan i czułem się bardziej jak ponętna niewiasta niż poważny czarodziej, biorąc jeszcze pod uwagę mój niezbyt okazały wzrost - czego jednak nie robi się dla perspektywy nieskończonej mocy. O, ja głupi! 

Jestem przekonany, że niezależnie od uniwersum w akademiach magii nadmuchuje się uczniów jak baloniki - gadkami o ich niezwykłości, wszechmocy i wyższości ponad innymi stworzeniami. Szkoda tylko, że nowi adepci sztuki magii nie widzą kto trzyma za sznurki tych cholernych baloników. U nas najlepsi z najlepszych zostawali wybierani do rady szkoły i tam też miałem ambicje się dostać. Nie starczyło mi jednak talentu. Zapał jednak nie został niezauważony; mój ulubiony nauczyciel (od zarządzania energią, a więc przedmiotu, w którym radziłem sobie najlepiej) postanowił mnie w tym uświadomić. 

Kazeran czytający swój pamiętnik po latach.
Rys. MimiVeraCora 
- Wiem, że masz talent, Kazeran - rzekł do mnie pewnego dnia. - Nie jest to jednak to, co jest ci potrzebne do stania się częścią rady.
Pomyślałem wtedy, że stary cap w żałosny sposób próbuje mnie pocieszyć. Jednak jego kolejne słowa zmieniły mój nastrój.
-Wspaniale radzisz sobie z zarządzaniem energią, a także iluzją. To dwie bardzo skomplikowane dziedziny magiczne, które przydają się - tu nauczycie się zawahał - łowcom przygód. 
Jedna z moich brwi niekontrolowanie uniosła się, zahaczając o włosy spoczywające na czole. 
- Słyszałeś o Wędrownych Magach?- spytał poważnie stary czarodziej, zionąc na mnie gorzałką. 
- Hmm, to ci goście z książek, których zakazujecie nam czytać ze względu na niską wartość edukacyjną?
Czarodziej zaśmiał się ochryple. 
- Tak, ci.

Wędrowni Magowie to nie kto inny jak najemnicy. Ich zlecenia często różnią się od zadań superbohaterów z komiksów dla pryszczatej młodzieży, jednak nie dysponują klauzulą sumienia. Nauczyciele akademii magii mieli łeb na karku zakazując nam czytać ich życiorysów - który młody chłopak czy dziewczyna, z tak głębokim przekonaniem o swojej wielkości, nie oprze się spędzeniu życia na wzór Wędrownych Magów? Ciągle nowe zadania, światy... Brzmi jak niekończąca się przygoda. Szkoda tylko, że połowa autorów tych epickich biografii lubiła dodać trochę od siebie. Było to czuć nie tylko przy opisach postaci Wędrownych Magów, które zdawały się być skazy na ciele, umyśle i mocy, ale też ich walk, z których zawsze wychodzili zwycięsko. Teraz pocieszam się myślą, że jeśli moja biografia wyląduje na półce mojej akademii, będę w niej mieć krzaczastą brodę i nieprzyzwoicie szeroką klatę. Chociaż tyle.

W każdym razie, mój nauczyciel uznał, że zostaną mi przydzielone specjalne dodatkowe godziny zajęć, podczas których magowie z akademii będą mieli okazję mnie przetestować, a jeśli przejdę próby pomyślnie, również czegoś nauczyć. Próby okazały się komiczne, bo polegały głównie na pytaniach, które skupiały się wokół mojego kręgosłupa moralnego. A ponieważ ten okazał się niezwykle giętki, spodobałem się i powoli uczyłem się fechtunku - bo przecież magię miałem podczas codziennych zajęć.

***

Skończyłem piętnaście lat. Od ośmiu byłem uczniem akademii. Pamiętam ten senny wieczór, gdy do mojego dormitorium wparował czwartoroczniak z wyrazem szaleństwa na twarzy.
- Kazeran Atraam?! - wrzasnął na "dzień dobry".
Nadal leżąc na łóżku, z rękoma pod głową, spojrzałem na niego nienawistnie - przecież byłem bliski drzemki.
- A kto pyta? - wycedziłem.
- Mam ważną wiadomość! - ryknął chudzielec, myśląc chyba, że stoję na drugim krańcu boiska. - Od samego Wielkiego Ojca Dyrektora naszej akademii! Przekazaną mi przez Muskiela, profesora magii starożytnej! Masz trzydzieści minut, żeby się spakować i stawić pod Zachodnim Drzewem w ogrodzie naszej wspaniałej akademii!

Puściły mi nerwy. Podszedłem do dzieciaka, złapałem za kołnierz i przycisnąłem do ściany.
- Słuchaj, mały ścierwojadzie - syknąłem. - Jesteś młodszy, więc to moim zadaniem jest cię kocić, nie odwrotnie.
- Kiedy ja nie kłamię! - pisnął. - Tu jest wezwanie...!
Nerwowym ruchem wygrzebał jakiś pergamin z kieszeni szaty. Puściłem go i podszedłem ze świstkiem do okna. Wyszeptałem formułę prostego zaklęcia identyfikacyjnego. Wyglądało na to, że jeśli tylko ktoś ze starszych lat mu nie pomógł, wezwanie było prawdziwe. A stanowiło:

Młodszy Magu Kazeranie Atraamie,

W imieniu Wielkiej Rady wzywam cię do stawienia się dzisiaj o godzinie 18 twojego czasu pod portalem do siedziby Wielkiej Rady.

Z poważaniem,
inż. mag. prof. dr hab. Kitrisa Pele
Wydział Uprzejmego Traktowania Petenta

- To ma być uprzejme?! - ryknąłem, jak się okazało, do ściany, bo czwartoroczniak zdążył się już zmyć. - Dają mi pół godziny?!
Dysząc ciężko uznałem, że produktywniej jednak będzie zacząć się pakować. Wygrzebałem więc spod łóżka swoją torbę prawie-bez-dna i, tańcząc między szafą, biurkiem, a, hm, podłożkiem, wrzucałem do niej skromny dobytek. W końcu został już tylko koc i butla mydło-szamponu, które, zupełnie niemagicznie, upchnąłem w torbie kolanem. Sekundę później torba beknęła i wyrzuciła z siebie koc wraz z butelką.
- Nosz szlag twoja mać! - nakrzyczałem na nią; najwyraźniej zaklęcie rozepchania nie działało jak należy, a czyjaż to mogła być wina, jeśli nie torby?
Wściekły, pozbierałem koc i butelkę z ziemi, po czym, zapewne czerwony jak dojrzały pomidor, rzuciłem zawiniątko na łóżko. Napotkałem wtedy na kocie spojrzenie pełne wyrzutu.
- Jedziesz gdzieś i mnie zostawiasz, tak? - spytała drżącym głosem Piki, moja czarno-biała kotka. - To dlatego, że jestem kotem, tak?!
- Eee... - burknąłem. - Piki, zostałem wezwany przez Wielką Radę - podsunąłem jej pod nos pergamin. Zerknęła na niego i oczy rozszerzyły się jej jak po kocimiętce.
- Idę z tobą! - miauknęła i bezpardonowo zawinęła się w koc, dzieląc go z butelką mydło-szamponu. - Przydam się - dodała.
- Chyba do zostawiania kłaków na moich spodniach - mruknąłem, a Piki udała, że mnie nie słyszy.
Ruszyłem pod Zachodnie Drzewo w nadziei, że wezwanie nie było kiepskim żartem starszych roczników.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz