Wędrowny Mag |
- Kazeran, bardzo cię przepraszam, że wczoraj tak cię zostawiliśmy - powiedziała, patrząc na mnie podkrążonymi oczami. "To elfy mogą mieć zakola pod oczami?", pomyślałem zdziwiony, ale postanowiłem nie dopytywać.
- Zjedz ze mną śniadanie - powiedziała słabym głosem.
Jedliśmy w ponurej atmosferze. Kamilla sprawiała wrażenie jakby każdy kęs sprawiał jej trudność. Przez chwilę było mi jej żal, ale zaraz przypomniałem sobie, że to przecież ja niedługo zostanę poddany śmiertelnym próbom. Poczułem nieprzyjemny skurcz w żołądku. Nie tylko ze względu na swoją niedaleką przyszłość. Dalej nikt nie był łaskaw mi powiedzieć co właściwie wydarzyło się na korytarzach Domu.
- Kamillo, zdaję sobie sprawę, że zależy ci na moim zaufaniu - uznałem, że zabrzmiało to bardzo dorośle. - Dlatego musisz mi powiedzieć, co tu się wydarzyło.
Elfka spojrzała na mnie zaskoczona. Jej uniesione brwi były trochę jak wyrzuty sumienia; pomyślałem, że zaraz usłyszę tyradę o "dowiadywaniu się w swoim czasie", którą tak uwielbiali dorośli. W moim rankingu biła na głowę frazę "nie garb się".
- Jedyne, co muszę, to kiedyś umrzeć - odparła sucho. - A o tych wydarzeniach dowiesz się w swoim czasie.
"Trafiłem!", stwierdziłem w myślach gorzko. A tekst o muszeniu i umieraniu nawet by mi się spodobał, gdyby nie był odpowiedzią na moją prośbę.
- Będę wdzięczna, jeśli mi to wybaczysz - jęknęła głucho, jakby coś się w niej złamało. - Rozumiem, że jest ci ciężko, pamiętam przecież swoje początki, ale dyrektyw Rady łamać nie wolno.
- Myślałem, że wszyscy w tym Domu są częścią Rady - zauważyłem.
Kamilla uśmiechnęła się kwaśno, a mi wpadł do głowy pewien pomysł.
- Oczywiście, że ci wybaczam - pokiwałem głową. - Widzę jak ciężko pracujesz, i tak mi się wydaje, że jest ci równie ciężko jak mnie - miałem cichą nadzieję, że nie przeholowałem.
Kobieta rozpromieniła się.
- Cieszę się, że zaczynasz dostrzegać więcej - pochwaliła mnie. - To jak dobra wróżba.
Chwilę jeszcze grzebałem widelcem w zimnej jajecznicy. Potem przeprosiłem grzecznie i udałem się do toalety. Tak jak się spodziewałem, Kamilla niechętna była do ruszania się zza stołu, by mi towarzyszyć. Napomniałem coś jeszcze o tym jak sobie flaki wypruwa dla Rady i że należy jej się śniadanie w spokoju. Dała się przekonać. Kiedy wyszedłem z sali, błogosławiłem w myślach moje kłopoty żołądkowe w pierwszych dniach. Dłuższa nieobecność nie powinna zdziwić Kamilli, a ja miałem chwilę, by rozejrzeć się po korytarzu. Może znajdę coś, co mi podpowie nieco o wczorajszych wydarzeniach? Niewiele myśląc, minąłem drzwi toalety i ruszyłem w głąb korytarza. Nie uszedłem więcej niż dziesięć kroków, gdy poczułem dłoń na ramieniu. Obróciłem się gwałtownie. Za moimi plecami stała Kamilla ze smutnym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Tak to bywa, że ci, którzy mówią wiele o zaufaniu, na nie nie zasługują - powiedziała cicho.
Moją twarz wykrzywił grymas. Wyrwałem się jej i wściekły pobiegłem w stronę swojego pokoju. Zaślepiony gonitwą myśli, pomyliłem jednak drzwi. Tylko o jeden numer, ale tego, co tam zobaczyłem, nie zapomnę do końca życia.
W gigantycznej sali, której krańce wyznaczały charakterystyczne dla Domu pomarszczone, emanujące światłem ściany, był tylko podest, a na nim puste krzesło. Salę wypełniało mdłe, pulsujące, zielonkawe światło. Miałem wrażenie, że ściany tego pomieszczenia są w agonii. Przeszedł mnie dreszcz, postanowiłem jednak podejść do podestu. Na drewnianym krześle była karteczka z napisem "Pod żadnym pozorem nie siadać". Napis był ułożony z kaligrafowanych znaków, a pożółkła karteczka tchnęła latami leżenia. Nagle poczułem przemożne zmęczenie i pomyślałem, że jeśli zaraz nie usiądę, to padnę na twarz. Strach był jednak na tyle silny, że nie zapomniałem o dziwacznej przestrodze i usadowiłem się, zamiast na krześle, to na podeście. Mimo to miałem wrażenie jakby coś wysysało ze mnie energię. Straciłem przytomność.
Obudziłem się w swoim pokoju, a nade mną stała zatroskana niska dziewczynka o pyzatej buzi w białym czepku. Obok niej była Kamilla emanująca gniewem.
- Dobrze, że pani Kamilla wyciągnęła panicza w porę - zaszczebiotała dziewczynka. - Poza tym stara Niziołkowa wie, co robić z takimi urwisami - uśmiechnęła się dobrodusznie.
Elfka zerknęła na nią z ukosa.
- Panicz, mam nadzieję, nauczy się, że szczeniackie zagrywki mógł może stosować w domu swojej biednej matki, ale nie tutaj - syknęła. - Opóźniłeś pierwszy test o dwa dni - spojrzała na mnie świdrującym wzrokiem. - Masz - dodała i rzuciła mi kieszonkowe lusterko. Otworzyłem je - patrzyła na mnie z niego twarz starca. Z krzykiem odrzuciłem je od siebie.
- Spokojnie, paniczyku - sapnęła Niziołkowa. - Byłeś tylko w pobliżu Przeklętego Krzesła, i to jedynie przez chwilę, więc wystarczą dwa dni, żeby odjąć ci te parę lat - zachichotała, jakby opowiedziała jakiś dobry żart.
- Eliksir młodości? - zachrzęściłem nieswoim głosem patrząc na buteleczkę, z której "dziewczynka" nalewała płyn na łyżkę.
- Dobrze by było! Może wtedy nie wyglądałabym na te swoje pięćdziesiąt lat - westchnęła Niziołkowa, a ja intensywnie próbowałem wyobrazić sobie dzieci z jej gatunku. - To odejmuje tylko te lata, które przybyły ci ze względu na magiczne działanie. Eliksir wracający energię zapełnia na powrót twoje wewnętrzne baki, które z wiekiem zaczną się kurczyć - tłumaczyła cierpliwie. - Niestety nie znamy sposobu na rozszerzanie baków - dodała, uprzedzając moje pytanie.
Zmarszczyłem brwi, a Niziołkowa wetknęła mi łyżkę z eliksirem do ust. Był cierpki i miał aromat leśnych ziół.
- Śpij - rozkazała Kamilla, a ja poczułem, jak kleją mi się powieki. Spałem kilka godzin, po czym obudziłem się i odkryłem, że ktoś postawił mi obiadokolację na szafce przy łóżku. Kątem oka złowiłem spojrzenie Piki.
- Teraz masz chyba koło czterdziestki - powiedziała, przekrzywiając główkę. - Nawet jesteś przystojny - orzekła, z jakiegoś powodu lekko zdziwiona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz